środa, 4 listopada 2015

Podpowiadam nowemu ministrowi....

Siedzę i po raz nie wiem już który, wypisuję na karteczce
leki które potrzebuje prababcia.
Potem grzecznie podreptam do przychodni i zostawię
karteczkę w rejestracji.
Następnego dnia grzecznie podreptam do przychodni
i odbiorę receptę z którą grzecznie podreptam do
zaprzyjaźnionej apteki odebrać siateczkę leków.
Prababcia mieszka z nami już jakiś czas w ciągu tego
czasu przepisy się zmieniały trzy razy.
Raz lekarz receptę mógł przypisać na podstawie karteczki,
następnie zmiana, trzeba było stawiać się na tak zwaną wizytę
recepturową, po jakimś czasie powrót i możemy znowu
nosić karteczkę, chocholi taniec.
A może tak w XXI wieku elektronicznych wynalazków,
komputerów, elektronicznego podpisu ułatwić, a nie utrudniać.
Prababcia ma leki stałe musi je brać do końca życia, więc
może stałe zlecenie do apteki z zastrzeżeniem, że pacjent
ma się stawić do lekarza co jakiś określony czas, o czym
przypomina pan farmaceuta z osiedlowej apteki, a jak
pacjent się nie stawi to lekarz wydawanie leków wstrzyma.
Kolejek mniej, pacjent ma mniej tuptania to tu to tam.
Reforma przećwiczona w praktyce.
Leki kupuję zawsze w jednej zaprzyjaźnionej osiedlowej
aptece. Pan farmaceuta zaprzyjaźniony z lekarzami z naszej
przychodni nie robi problemu jeśli recepta źle napisana
sam załatwia poprawkę z lekarzem.
Jeśli się zagapię i zabraknie mi leku sprzedaje mi lek, receptę
donoszę później.
Brakuje tylko jednego ruchu "stałe zlecenie do wybranej przez pacjenta apteki".
To idę za ciosem i podpowiadam.
Kiedyś była mowa o szpitalach pielęgniarskich, albo dziennych.
Prababcia ma tyle schorzeń, że chcąc ją od czasu do czasu
przeskanować lekarz musi wypisać skierowania do kardiologa,
cukrzyka, okulisty, laryngologa, naczyniowca, endokrynologa,
nefrologa, neurologa (chyba o kimś zapomniałam).
Potem ja muszę załatwić wizyty, zapamiętać, dopilnować terminów.
Potem wizyty i plik skierowań na badania.
I znów terminy, wizyty itd.
Pomnóżmy razy dwa bo prababcie są dwie.
A może tak zwany oddział dzienny geriatryczny odwożę rano,
odbieram wieczorem?
Albo szpital pielęgniarski, lekarz danej specjalizacji
dochodzący?
Ale się rozmarzyłam.
Teraz odbywa się to tak, przynajmniej raz na pół roku.
 Prababcia zaczyna się na coś uskarżać, warianty są dwa:
1/ Wzywamy karetkę, prababcia ląduje na ostrym dyżurze
    przebadana, albo ląduje w domu, albo zostaje w szpitalu
    celem dalszej diagnostyki. Po tygodniu wychodzi
    z plikiem badań w ręku.
2/ Idziemy do przychodni, zaprzyjaźniony lekarz mruga okiem,
     wzywa karetkę i potem jak wyżej.
Podsumowując, karetka wezwana do przypadku nie do końca
w potrzebie, miejsce w szpitalu zajęte nie do końca dla pacjenta
w nagłej potrzebie, koszt hospitalizacji, koszt karetki, emocje
prababci, moje całodzienne siedzenie na korytarzu lub codzienne
latanie do szpitala, koszty, koszty....
Wybaczcie, ale wyrzuty sumienia mnie nie dręczą najważniejsze
zdrowie prababci i moje psychiczne bo kto się zajmie seniorką.
Gdyby istniało coś takiego jak oddział dzienny z wyposażeniem
zawiozłabym prababcie raz na pół roku i co?
Ano - odciążony lekarz pierwszego kontaktu, odciążona przychodnia
specjalistyczna, odciążony opiekun, odciążony oddział ratunkowy,
odciążone oddziały szpitalne.
Pomnóżcie to przez ilość starych schorowanych, ale stabilnych ludzi,
których przybywa, którzy tułają się po przychodniach, specjalistach
zajmując miejsce tym starym i młodym, którzy potrzebują
szybkiej diagnozy i szybkiego leczenia.
Sztukę poruszania się po systemie opieki zdrowotnej mam opanowaną do
perfekcji i jakoś zawsze umiem uzyskać pomoc nawet
w sytuacjach podbramkowych dla moich bliskich.
Łatwo łapię kontakt nawet z najbardziej wszechwiedzącym
lekarzem i opryskliwą pielęgniarką.
Kosztuje mnie to trochę zdrowia psychicznego i godności,
ale wyjścia nie ma.
Muszę kiedyś opisać nasze przejścia medyczne z najmłodszym
potomkiem może to komuś pomoże?
I jeszcze, kiedy w mojej rodzinie pojawia się choroba to oprócz
stresu związanego z lękiem o najbliższych opanowuje mnie
stres związany z wyobrażeniem siebie pokornie siedzącej i czekającej.
Moje skojarzenie lekarz - stołeczek - czekanie - pokora.

                                 Lekarz do lekarza:
                         - Mam dziwny przypadek.
                        Pacjent powinien już dawno zejść a on zdrowieje.
                        Kolega:
                        - Tak,... czasem medycyna jest bezsilna.
                           

                                      Zadziwiona Kurodoma.