czwartek, 26 grudnia 2019

TO BE OR NOT TO BE - ciąg dalszy zderzenia ze służbą? zdrowia?

Wyszłam z diagnozą, raka trzustki trochę oszołomiona.
Wróciłam do domu i wrzuciłam papiery do szafki.
Jakoś nie dotarło do mnie, że powinnam się zacząć żegnać
z życiem.

Jestem mocno histeryczna i męczliwa dla otoczenia bo dość
szczera i jak mi coś dolega to się wkurzam i wkurzam, i męczę
siebie i innych.

Ale bo też lubię wiedzieć co mi jest.
Wspaniały jest bardziej racjonalny i zrównoważony, tak więc
zaczęły się poszukiwania.
Nie będę opisywać jak, ale doszliśmy do wniosku, że potrzebna
jest mi suplementacja i w miarę zdrowe odżywianie,
żeby odbudować florę bakteryjną w jelitach.

Kto ciekawy niech poczyta o "randapie", preparacie
chwastobójczym i jego wpływie na florę bakteryjną
naszych jelit.
Poczytajcie jak i do czego używają tego paskudztwa nasi rolnicy.
Można wdepnąć na fora rolnicze na których rolnicy
zachwycają się Randapem używanym do zasuszania zbóż przed
zbiorami i leją go bez ładu i składu.

Nutra drinki pomogły mi przetrwać najgorszy czas.
Wyniki krwi potwierdziły stan wygłodzenia tzw parametry krwi
siadły.
Ale markery nowotworowe trzustki były O.K.

Wspaniały poczytał, poanalizował i przekonał mnie do suplementacji
przede wszystkim jodem.
Potem doszedł magnez, cynk, selen, wit.C, wszystkie z grupy B itd.
Dobre probiotyki i prebiotyki.

Powoli zaczęłam coś jeść.
Nic surowego, wszystko gotowane, pieczone w wodzie, o dziwo nie szkodzi
mi tłuszcz, szkodzi mi wszystko co surowe.
Bezglutenowo
Zero cukru, zero owoców.
Mało nabiału, twaróg tylko domowy, jajka wiejskie itd.

Waga stanęła w miejscu, po mału zaczęłam się przyzwyczajać
do innego sposobu jedzenia.

Bezglutenowo jadłam już od pewnego czasu, ciasta piekę bezglutenowe
z pomijalną ilością cukru.

Jakoś funkcjonuję, jeżdżę na rowerze, w zasadzie jest mi w miarę dobrze.
Od czasu do czasu miewam słabsze dni, zaczynam bekać i nie moge jeść,
ale trójca "verdin, laktoferyna i espumisan w saszetkach" pomagają doraźnie.

Tak mija mi 2017 i 2018 rok.
O raku nie myślę.

W 2019 roku w marcu zaczyna mnie pobolewać po lewej stronie
pod żebrami coś jak kolka po szybkim biegu.
Zaczynam myśleć, a może lekarze mieli rację i obliczyli mnie na dwa lata?

Wyciagam papiery i idę do rodzinnego.
Pokazuję mu papiery i mówię:
- napisali mi, że mam raka, zaczyna mnie pobolewać potrzebuje skierowanie
  bo mijają dwa lata i nie bardzo wiem czy obstalować urnę, czy pisac testament?
Pan rodzinny odpowiada mi:
- No tak ma pani raka, to wypisze skierowanie do gastrologa, i do szpitala,
  i zobaczy pani gdzie panią prędzej przyjmą.

Podziękowałam i wyszłam.
Jest październik 2019 roku dzwonię do rejestracji Akademii Medycznej,
mówię, że mam skierowanie do gastrologa okazuje się, że najbliższy termin wizyty
to kwiecień 2020 roku.
W lekkim szoku się zgadzam.

Po paru dniach myślenia stwierdzam, że źle zagrałam, dzwonię ponownie
i mówię, że mam nowotwór złośliwy trzustki,boli mnie i nie moge czekać.
Pani mnie rejestruje na 20 grudnia to chyba lepiej.

Pomału zaczynam wierzyć w tego raka.
Pomału zaczynam się programować na raka, gdzieś przeczytałam, że
lakarze programują nas na raka określając nawet łagodne guzy
jako nowotwór.
Myślę sobie zwariuję, idę zrobię sobie chociaż usg jamy brzusznej,
tak dla spokojności.

Pani doktor od usg mówię, że rak itd pokazuje papiery, a ona do mnie
w ten deseń " oni teraz wszystkim tak piszą, a potem się zastanawiają
co dalej".

Zaniemówiłam.
Pani doktor ogląda moją trzustkę nieszczęsną i mówi wszystko jest jak było
nic się nie dzieje gorzej, jest jak było dwa lata temu.

Czekam więc na wizytę w AM u specjalisty od trzustki.
W miedzy czasie robię wyniki bo robi mi sie grzyb na języku
taki jak po kuracji antybiotykiem okazało sie, że spadają mi limfocyty, czyli
mój organizm walczy z jakimś stanem zapalnym.

Idę do mojego rodzinnego, pokazuje wyniki, mówię o grzybie,
zagaduje czy to ten rak.
A on do mnie mówi tak:
- dziewczynka jest wśród żywych to znaczy, że to nie złośliwe,
  a grzyb to nie wiadomo od czego.
Przypisał mi tabletki, dał skierowanie na badanie i tyle.

Wyszłam skołowana i ....w sumie to on ma racje PRZECIEŻ MNIE BY JUŻ NIE BYŁO.

Przecież ja wiem, że medycyna to nie matematyka, ale przecież rezonans,
tomograf, usg, badania krwi...i co....
                                                       
                                                           "TO BE OR NOT TO BE
                                                          THAT IS THE QUESTION"

                                                         "BYĆ ALBO NIE BYĆ
                                                           O TO JEST PYTANIE?"

No oczywiście jak dla mnie odpowiedź jest jedna "być".
Dobra idę ja dwudziestego grudnia do AM.
Siadam grzecznie w poczekalni, akurat w przychodni gastrologicznej
nie zapisują na godzinę tylko kto pierwszy ten lepszy, więc się siedzi
i czeka kilka godzin.
Dosiadł się do mnie jeden pan pacjent i zaczął mi opowiadać o wszystkich swoich
dolegliwościach.
Dowiedziałam się o jego prostacie, bajpasach, chorym kręgosłupie,
usuniętej nerce, a nawet ostrodze piętowej.

(Właśnie przyszedł Wspaniały i powiedział, że prawdziwy pisarz
powinien palić podczas pisania.
Ja na to taaaaak powinnam palić marichuanę to może bym więcej zrozumiała).

Ale ja nie o tym, tak więc pan pacjent opowiedział mi o wszystkim
i na końcu pokazał mi identyczną jak moja kartę DILO  z identyczną
diagnozą "nowotwór trzonu trzustki".
Potem obejrzałam jego wyniki rezonansu identyczne jak moje.
Różnica polegała na tym, że pan uwierzył w swojego raka i od ośmiu
miesięcy pił jakieś zioła za które płacił 170 PLN za dwa tygodnie kuracji.
Bardzo był ciekawy czy pan doktor zobaczy różnice w jego raku in plus
czy in minus....Bareja!!!!

Wkońcu moja kolej.
Dobra wchodzę.
Kładę papiery na stół i mówię, że zgłaszam
się po dwóch latach do kontroli z moim rakiem.
Pan doktor nie odzywa się do mnie, ogląda wyniki, czyta diagnozę.
W końcu w zupełnej ciszy wypisuje mi skierowanie na rezonans.
Ja nie śmiało mówię/zagajam tylko nie w styczniu bo 3 stycznia mam poważną
operację na coś innego i nie mogę.
I wtedy pan doktor raczył się roześmiać i mówi, niech pani nie myśli,
że badnie będzie tak prędko.

Zatkało mnie, ale dzielnie zadaję pytanie:
- panie doktorze mam diagnozę, że rak o tu pisze nowotwór złośliwy....
A pan doktor na to mówi tak:
- nie wiem kto to pani napisał, gdyby pani miała raka trzustki to by
  pani już nie żyła, poprostu komuś się omsknął palec.
  To co pani ma może doprowadzić do degeneracji narządu, ale
   na razie będzie pani żyć.
- panie doktorze, ale ja nie nie mogę czasami jeść.
Wzruszenie ramion i tekst
- ja jestem od trzustki.

KURTYNA OPADŁA, KOBIETA KURODOMA OSŁABŁA....

Wyszłam z gabinetu i zaczęłam się śmiać.

Poszłam zarejstrować się na badanie rezonansem, pani w rejestracji powiedziała,
że będzie dzwonić bo na ten teraz to ona nie ma terminów.
Zadzwoniła 23 grudnia, termin mam na październik 2020roku,
na zwykły rezonans bo przecież nie mam raka bo gdybym miała
to po dwóch latach juz bym nie żyła.

GENIALNE.

To po co kosztowne badania, wystarczy pacjentowi napisać, że ma raka
złośliwego i kazać mu przyjść za dwa lata, jak przeżyje to znaczy, że nie ma raka,
jak nie przyjdzie to znaczy, że diagnoza była trafna i rak był.
Kolejek nie będzie, słuzba? zdrowia? stanieje.

TRZYMAJCIE MNIE BO NIE WYTRZYMAM

Dobra jeden temat zdrowotny chwilowo zawieszam na kołku bo co mam zrobić.
Jest, albo nie jest i już.

Drugi temat zdrowotny spróbuję rozwiązać trzeciego stycznia operacją.
Proszę o dobre myśli.
Mam nadzieje, że pan doktor od tej sprawy się spisze, (nie mam wyjścia muszę
zawierzyć) i szybko dojdę do siebie.

Nadmienię, że gdybym robiła operację na  NFZ to operacja by była
za pół roku i dochodziłabym do pełnej sprawności kolejne
pół roku, za pieniądze natomiast czekam na operacje trzy tygodnie,
a dochodzić do siebie mam miesiąc.
Jak będzie czas pokaże.




                                                                   Przerażona Kurodoma.

PS.
Nie dawno sie dowiedziałam, że lekarze boją się wypisywać karty Dilo
bo jeśli okaże się, że pacjent nie ma raka to ocho, ho, dużo nieprzyjemności.
U nas w przychodni jest wywieszona kartka z informacją , że tylko wymienieni z nazwiska
lekarze mają prawo wystawiać takie karty,
Pewnie chodzi o to, że pacjenci chcą się szybciej przebadać i naciskaja na wystawianie
kart dilo. 
Ja też naciskałam i się doigrałam.   

          


poniedziałek, 23 grudnia 2019

Matrix? Kafka? Bareja? czyli mocarne zderzenie ze służbą?- zdrowia?

Nie wiem jak opisać to co mi się przytrafiło "zdrowotnie" i trafia od ponad
dwóch lat.

Musze to opisać, bo sama nie wierzę  w to co przeżyłam i przeżywam.

Trochę pisałam na blogu jak to mój żołądek w 2017 roku odmówił współpracy
i przeszedł w stan niespokojnego spoczynku.
Nie chciał trawić, objawy były dziwne.
Wyobraźcie sobie osobę w wieku mocno balzakowskim
bekającą non stop, bekanie było nie do opanowania.
Nie mogłam jeść, nie mogłam nic podnosić, słabłam,
chudłam.
W ciągu dwóch miesięcy schudłam 27 kilo.
Doszło do tego, że nawet pić nie mogłam.
Mój żołądek był jak balon., pełen nie wiem czego
bo na jedzenie nie było miejsca.

Zaliczyłam kilku lekarzy na NFZ i kilku prywatnie.
Diagnoza początkowa "jelito drażliwe".
Oczywiście leki zobojetniające soki żołądkowe, psychotropy,
propozycja wizyty u psychologa - bo pani podczas jedzenia
połyka powietrze i stąd to bekanie/odbijanie.....

SEN WARIATA......

Trzeci miesiąc niejedzenia, przechodzę na nutra drinki
i prywatne badania - usg, gastroskopia, tomograf.
Prywatnie bo przecież żaden lekarz nie widzi potrzeby
dokładniejszych badań.

Po prywatnym tomografie wychodzi "coś" na trzustce i wątrobie.
W między czasie ląduję na ostrym dyżurze w szpitalu, bekam, chodzę
po ścianach.
Zapewniam lekarza, że nie udaję o dziwo uwierzył mi.
Lekarz dyżurny przytomnie proponuje żebym poszła do rodzinnego
i zarządała karty DILO bo to przyspieszy diagnostykę.
(karta DILO - podejrzenie nowotworu i prawo do szybszych
terminów).

Ledwo sie dowlokłam do rodzinnego.
Mówię, że umieram i że potrzebuję badań i diagnozy.
Rodzinny twierdzi, że... cytuję "to nie w żołądku, to u dziewczynki
w głowie).
Nosz jak go lubię tak w jednej chwili myślałam, że go uduszę.
Ledwo siedzę, ale nie ustepuję, w końcu wymuszam wypisanie
karty DILO.
Pan doktor sie trochę na mnie obraził.

Mam DILO.
Zapisuję się do specjalisty w Akademi Medycznej, czekam dwa tygodnie
na wizytę.
Po odsiedzeniu pięciu godzin, wchodzę - lekarz daje mi skierowanie
na rezonans w miarę szybko.
Nie pyta mnie o objawy, nie rozmawia ze mną tylko pisze, pisze, pisze.

Nieśmiało sugeruję, że może to co ja mam to "SIBO",
czyli:
SIBO – small intestinal bacterial overgrowth) to grupa objawów klinicznych, spowodowanych nadmiernym rozrostem flory bakteryjnej w obrębie jelita cienkiego.

(Skąd ta informacja? Oczywiście więcej leżąc niż chodząc zaczęłam
pytać doktora Google i tak mi z objawów wychodziło.)

Pan Doktor dalej nie pyta mnie o objawy tylko mówi, że może mam SIBO
i wali mi nowoczesny antybiotyk, a raczej trzy antybiotyki w dużej dawce
w jednej tabletce.
Nie, nie nie mówi jaka dieta czy coś.
O.K.
Biorę ten cudowny antybiotyk, ale po trzech dniach zaczynam podwójnie widzieć,
ląduję w przychodni, mówię, że w skutkach ubocznych piszą o podwójnym
widzeniu, ale pan doktor stwierdza, że to ciśnienie.
Dobra niech mu będzie sama odstawiam antybiotyk.

Idę na tomograf, mam wynik.
Pan specjalista doktor w Akademii ogląda wynik i mówi:
"za dużo u pani tego wszystkiego trzeba zrobić rezonans ze specjalnym
kontrastem."

O.K.
Trzy dni w szpitalu w między czasie strajk rezydentów, popieram.
Po trzech dniach wychodzę, po tygodniu zgłaszam się po wynik
badania i ........dostaję rozpoznanie


Rozmowa z lekarzem odbywa się na korytarzu oddziału szpitalnego.
Pytam się co dalej i czy ja mam tego raka, czy nie mam?
No wiecie trochę taka diagnoza człowieka rąbie po głowie.

Pan doktor mówi, że mam żyć, myśleć pozytywnie i przyjść
za dwa lata do kontroli.
Szczęka mi opada, ale co ja mogę, co ja mam o tym myśleć?

No dobra, panie doktorze, ale ja nie mogę jeść, nic nie mogę podnosić, dźwigać bo
KUWAAAAAMAĆ bekam i żołądek mam w gardle.
Na to pan doktor mi mówi - to niech pani nie dźwiga....

Nie nie będę przeklinać, nie będę, nie będę....

Nosz wychodzę z tym moim rakiem  i zaczynam żyć w nowej rzeczywistości....
Tylko, że ja jestem jak ten słonecznik, nie dopuszczam pewnych
rzeczy do świadomości, ja przecież nie czuję się na raka....


Napięcie rośnie, ciąg dalszy jutro... albo pojutrze bo jutro wigilia.
Tak więc życzę spełnienia się wszystkich Życzeń które dotąd się
nie spełniły.

A przede wszystkim zdrowia, bo "szlachetne zdrowie nikt sie nie dowie
i tak dalej, dalej..."
Lubię Was wszystkich tak rzadko to sobie mówimy w dzisiejszych czasach.

                                               Oszołomiona Kurodoma.

PS
A magia świąt kto chce niech poczyta na Frigance.