środa, 7 grudnia 2016

Sprawiedliwość czy interes polityczny?

W Polsce jest taki zwyczaj, że o pieniądzach się nie rozmawia.
Pytanie "ile zarabiasz?", "ile od dziedziczyłeś?, "za ile sprzedałeś?"
najczęściej poprzedzone jest wstępem "jeśli to nie tajemnica?".
Myślę, że to wynika z niepewności gdzie może trafić informacja
o naszych zarobkach (może np. do Urzędu Skarbowego).

Polak zawsze wydawał więcej niż zarabiał.
Radził sobie, kombinował tak żeby starczyło do pierwszego.
Kombinowanie ma dwa znaczenia, można kombinować,
czyli kraść i można dorabiać do marnej pensji gdzie się da
i wykorzystywać "optymalizację podatkową" (wykorzystywanie prawa
w granicach prawa, żeby zapłacić mniejszy podatek).

Polak radził sobie w czasach słusznie minionych, radził sobie w czasie
"niesławnych" rządów PO - PSL, radzi sobie w czasie "dobrej zmiany".
To tak jak z przysłowiowym kelnerem, płaci się mu mniej bo i tak zarobi
na napiwkach.

Polak nie lubi rozmawiać o zarobkach bo wie, że naród nasz jest mocno
uczulony na to, że ktoś może zarabiać więcej, a zazdrość prowadzi
do ruchów niekontrolowanych i może się zdarzyć, że "porządny"
obywatel siądzie i napisze list....

Tę cechę narodową zgrabnie postanowiła wykorzystać "dobra zmiana"
i hasło obniżamy emerytury dla funkcjonariuszy poprzedniego systemu
trafiło na jakże podatny grunt naszej narodowej zazdrości o to, że ktoś
zarabia więcej.

PiS to prawo i sprawiedliwość....
Prawo już się realizuje, nie ma Trybunału Konstytucyjnego, Rzecznik
Praw Obywatelskich pozbawiony środków pieniężnych dogorywa,
Pełnomocnik do spraw rozwoju społeczeństwa  obywatelskiego
i równego traktowania to wydmuszka, prawo o prawie do demonstrowania
w trakcie realizacji itd

Nadszedł czas na sprawiedliwość, zabieramy przywileje komuchom.
Dezuzbekizacja, naród się ucieszy w końcu ktoś będzie miał mniej,
a naród będzie miał więcej bo przyoszczędzi się na niesłusznie pobieranych
emeryturach przez "katów narodu".

W założeniu ma to wyglądać tak, że w końcu tych którzy umacniali komunę
dotknie karzące ramię PiS,  w praktyce oznacza to tylko tyle, że:
" każdy, kto choć jeden dzień przepracował w Służbie Bezpieczeństwa PRL lub innych
 „organach totalitarnego państwa”, nie będzie miał prawa do policyjnej emerytury ani renty.
 Jego maksymalne świadczenie wyniesie 2 tys. zł brutto (emerytura) lub 1,5-1,7 tys. zł brutto
 (renta, renta rodzinna). Nie ma znaczenia, czy po 1990 r. funkcjonariusz został pozytywnie zweryfikowany i dalsze lata przepracował w służbach i policji niepodległej Polski."

Nie mam w swojej bliskiej rodzinie byłego funkcjonariusza, wojskowego
nie bronię tych co umacniali poprzedni reżim, tylko zastanawiam się
czy dla doraźnego interesu politycznego warto niszczyć coś takiego
jak szacunek do "praw nabytych".

Sprawa dotyczy jak na razie 32.000 tyś. funkcjonariuszy wśród nich są
oprawcy, ale i lekarze, pogranicznicy, maszynistki, strażacy, kierowcy itd.
Pani premier mówi o dokonującej się właśnie sprawiedliwości społecznej
i oczywiście mimochodem mówi o pół miliardowej oszczędności w budżecie,
bo przecież nie może być tak, żeby "ofiara" dostawała 800 PLN emerytury,
a "oprawca" dostawał 19 000 PLN emerytury.
Naród się zgodzi z taką logiką,  tylko żeby było sprawiedliwie to należałoby
to co jednym się zabierze to drugim dołożyć.
Należałoby tym którzy walczyli z komuną dołożyć i teraz to oni powinni
dostawać 19 000 PLN, a "komuchy" przymierać głodem za 800 PLN miesięcznie.

Czy naród byłby wtedy szczęśliwszy?
Można zaobserwować jak wadliwe jest takie myślenie, myślenie, że istnieje
coś takiego jak sprawiedliwość społeczna.
Pani Henryka Krzywonos otrzymuje specjalną rentę, za zasługi w obalaniu
komunizmu.
Dla jednych "obalaczy komunizmu" jest symbolem i nazywana jest
"tramwajarką solidarności" dla innych "obalaczy komunizmu"
jest lansiarą, pijaczką i pieniaczką.
Zatrzymała ten tramwaj czy nie?
Należy jej się specjalna emerytura czy nie należy?
Zabrać czy zostawić?
Na jakiej podstawie ocenić jej zasługi?
Należy się wysoka emerytura lekarzowi ze szpitala MSWiA, strażakowi po
szkole wojskowej, który gasił pożary przed 1990 rokiem, czy nie?

Można stracić rozum, czy jestem przyzwoitym człowiekiem
krytykując tych którzy chcą przywracać elementarną przyzwoitość
w naszej w końcu wolnej ojczyźnie?
Przecież sama widziałam z kuchennego okna jak z budynku UB
w czasie zamieszek stanu wojennego wybiegali ubecy i strzelali
gazem łzawiącym do demonstrantów, widziałam jak zomowcy
pobili chłopaka, oni powinni za to zapłacić.
Czy jest jednak możliwe po tylu latach wyłuskanie tych, którzy
to robili, czy przy okazji rykoszetem nie dostaną ci co po prostu
łapali złodziei, leczyli ludzi, gasili pożary, pilnowali granic ?

Piszę o tej sprawie nie w obronie "oprawców", ale w obronie
praw kardynalnych czyli w obronie praw nabytych.
Boję się państwa, które dla umocnienia władzy wykorzystuje
społeczeństwo wzmacniając fobie, zazdrość, frustrację i chęć odwetu.

Naród dostał chleb  (500+), teraz czas na igrzyska (dobić komucha)
niech poczują co to jest bieda.

                               A jak ocenić tego pana, jak ocenić to co robił kiedyś
                               i to co robi dziś dla PiS ?




PS.
Strasznie mnie wkurza jak siedzi młody trzydziestoletni w ciepłym
bezpiecznym studiu TV i mówi dwie bandy dogadały się przy okrągłym
stole i mamy to co mamy.
W stanie wojennym miałam dwadzieścia parę lat i wcale nie chciałam
ginąć za ojczyznę.
Czy gdyby nie było stanu wojennego, wojska ZSRR weszły by do Polski?
Może tak, może nie, a jeśli tak, to co by powiedział ten "młody gniewny polityk"
tym dwudziestoletnim, którzy by być może zginęli, gdyby te dwie "bandy"
się nie dogadały.
Wolę żyć niż nie żyć.