piątek, 11 listopada 2016

SALUT MISTRZU !!!

Co za rok, odchodzą...

Kiedy pomyślę, który piosenkarz z  mojej dwudziestoletniej
młodości był na pierwszym miejscu to na pewno
był to Mercury z Queen, a zaraz za nim Leonard Cohen.

Poznałam ich dość późno, bo w moim domu słuchało
się na co dzień Łazuki, Karin Stanek, Gniatkowskiego,
Grzesiuka... i od czasu do czasu Niemena.
Mercury, którego usłyszałam u koleżanki z liceum
to było jak cios między oczy, zauroczenie pozostało
do dziś.

Cohena pokazał mi Wspaniały, posłuchałam i wsiąkłam.
O ile Mercury, to był niesamowity głos, teatralność gestów,
o tyle Cohen to był tekst, a potem muzyka.
Ktoś powiedział, że Płyty Cohena powinny być sprzedawane
w komplecie z brzytwą.

A teraz wyznanie osobiste, mam w łazience stary magnetofon
i mam dwie kasety z nagraniami Cohena.
Od czasu do czasu funduję sobie relaks w oparach sosnowego
olejku i oparach...



                                                 SALUT MISTRZU !!!